Bez tytułu
cholera, całą noc serducho próbowało się przebic na zewnątrz. nie wiem co się dzieje. bije w każdym miejscu ciała. przyjdzie mi kawe odstawic, przyjdzie mi pójsc skorzystac z usług służby zdrowia..
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
cholera, całą noc serducho próbowało się przebic na zewnątrz. nie wiem co się dzieje. bije w każdym miejscu ciała. przyjdzie mi kawe odstawic, przyjdzie mi pójsc skorzystac z usług służby zdrowia..
no, to właśnie wczoraj prawa kończyna górna się zbuntowała i drogą rewolucji zechciała zwyczajnie odpasc :/ ojojowałam pół dnia, tak mi ramię zrywało, potem przeszło do łokcia, nadgarstka, samej dłoni po końcówki palców.. mroźna była jak cholera, jakieś niedokrwienie czy kij wie co, i znowu tylko kija to w sumie obchodzi. potem zaczęła mi drętwiec prawa noga. ale chyba będę życ.
nie wiem czemu mam taki wstręt do stóp. stopy są ohydnie obrzydliwe. łe.
i do strzelania palcami też. ałcz.
branoc.
wietrznie cudnie -> 6 rano, ciemmmmno , słońce porwali, cudnie :)
niebiesko-różowo-kremowo cudnie -> 7 rano, niebo się wyłania plastelinowym kolorem :)
pomrańczowo cudnie -> 8 rano, liściasto, liściasto!!
zdradzieckim gestem dane mi bylo opuścic to miejsce... jeny jak trudno jest z siebie wydobyc choc pare słów , gdy się milczało te pare dni, paranoja jakaś ;)
co ja mogę, nic nie mogę. co raz częściej widzę siebie samą w perspektywie 3ej osoby i się w ogóle zastanawiam co ja do cholery wyrabiam. np. rozmawiam z kimś i nagle widzę nas obydwu, jakbym stała z boku. zawias totalny.
czasu mi nie starcza jakoś. poza tym ja w cholere ale nie wiem o co komu chodzi, wam chodzi, mi chodzi, im chodzi, nic nie kapuję. z piwem , nie pierwszym, przy kompie siedzę, bridget oglądam, co za syf, co za syf!! tylko mnie ciągnie jakoś ;) kurna, ogłupieje tu dzisiaj totalnie, juz czuję jak mi się po komórkach rozchodzi. mam to gdzieś wszystko,mam gdzieś negatywne myśli jakie sie komukolwiek napatoczą po przeczytaniu tego, to moje, moje przecież. jestem spita jak kaktus. szczera jak dawno. głupia jak zawsze. kocham się użalac. na palcach dalej chodzę... sumienie wciąż śpi :) cudnie.. jesiennie, pijano i z cicha. mary czary :)
cholera, cięzko mi to szło. raz, że jestem średnio w stanie, dwa że sama nie wiedziałam co chce napisac, ba! nie wiem co napisałam, samo przyszło, poszło, i tak wróci. zawsze wraca.
nadejdzie ten dzień, kiedy niekontrolowane, nagłe i przedłużające sie w czas nieokreślony ataki śmiechu zdregradują moją pozycje studencką. paranoja. dziwnie,bo śmiech wzbudzają we mnie najczęściej sytuacje przykre. to też jest przykre :/ . ale nie do opanowania ;)
zawsze ratowało mnie zagryzanie sobie języka ... teraz kiedy próbuje zagryźc sobie jezyk [wiem, to brzmi dziwacznie ;)], zaczynam się śmiac z tego co robię i jak debilnym jest fakt przygryzania sobie języka i efekt końcowy jest całkowicie odwrotny, a do tego jeszcze wzmożony..
teraz np. się śmieję, bo za cholere nie mam pojecia po co ja to piszę. to się wytnie w ogóle. ja jeszcze w szoku jestem ta starością, więc się śmieję.
a tak .. a tak inaczej.. a tak po drugiej stronie chodnika, to jest mi jakoś tak.. nie potrafię spac. jest 01:25, mogłabym tak tu siedziec, grac w literaki i bredzic do rana. w tle Załoga G Hurtu. nigdu nie widziałam nic szczególnego w hurtowych kompozycjach, ale ten song jest inny.. tego trzeba samemu..
w zaokrągleniu czasowym właśnie przestałam byc nasto-. o tyle dobrze, że w porę kasztanową, więc mało mnie obchodzi cokolwiek, jak każdą jesienią z resztą, o tyle źle, że ohydnie jakoś winna się czuję, że tyle mnie już tu jest, że tyle mnie świat ten nosi.
trochę to mi się chce w sumie wyc. i trochę śmiac. i trochę mi to wszystko wisu , wisu.
klatka z 13u lat wstecz. szpital, łóżko Taty, Tata i leżące, oczy wabiące cudo na stoliku.. duża, granatowa w gwiazdki i żółtym wielkim ptakiem na okładce - 'Gwiazdka na ulicy sezamkowej' :). to było coś. zniknęło gdzieś, wsysło bezpowrotnie [choc na wcześniej wspominane cele raczej nie przeznaczyłam..]
ja wcale nie chce wracac do tego co było. przeszłośc przeszła, wyszła, poszła, kij wie gdzie i tylko kija to zdaje się obchodzi. zwyczajnie lubię o niej myślec. nie w kategoriach, było lepiej, a było inaczej i tyle.
Sted kiedyś napisał, że syfiate jest uznanie dzieciństwa za czas cudowny i najlepszy w życiu człowieka. bo czas jest wtedy, gdy jesteśmy świadomi jego płynięcia. gdy jesteśmy świadomi tego, że urodziliśmy się i tego, że umrzemy. dziecko nie jest świadome pierwszego do końca, a drugiego w ogóle znikomo. więc dzieciństwo nie jest czasem, jest głupawym okresem beztroskiej nieświadomości.
no, mniej więcej. w cytatach dobra nie jestem, nie w tym rzecz.
i może i tak jest. ale mnie to gówno w sumie. bo co człowiek miałby gdyby nie wspomnienia. nie ważne czy dobre czy złe. i te i te. bo każdy takie ma. i funkcje respiratora pełnią częściej niż się wydaje..
defragmentuje z kubłem kawy w ręku.
aż trudno uwierzyc, że się ma tyle wspomnien.. każda największa bzdeta to czyjeś słowa, jakiś obraz, taki czy inny zapach.. i tak sobie przeleżałam plackiem wgapiając się w te ściany. sentyment obrzydliwy związany dokładnie z wszystkim..
przypomniało mi się przy odkurzaniu książek jak wpadłyśmy z kumpelą na pomysł, żeby wynieśc częśc biblioteczki domowej i zamienic na ileś tam białka, w zalezności czy to album był czy jakieś tam inne, nawet o wydawnictwo się gosciu pytał, taki ambitny był hehe;)kiedy to było? 2,3 lata temu? to sie nazywa transakcja wymienna, ale wtedy i takie jazdy bywały. krótkoterminowe ale były. i choc nie ma się czym chwalic dzwinie dobrze to wspominam :) cholernie się dużo działo i człowiek na nic czasu nie miał, to cudne było. końcem końców żadna książka wyniesiona nie została, pan x postanowił jednak się nie ukulturalniac za bardzo i skupił się na wartości pieniądza..
listy.. cholera, gdzie ten czas.
nic mnie tu nie trzyma.
niczego nie potrzebuję.
nic nie wiecie. nic wiedziec nie możecie.
zaczynają mnie wpieniac te głupie przykrywki, pokrywki i inne zakrywki.
jestem nieszczera, kłamię, wymyślam, tworzę na poczekaniu bajki lepiej niż andersen, taka jestem.
każde okienko na gg to inna bajka, każda myśl do kazdego dopasowana idealnie, pod słowa, pod gesty, pod ogólny obraz.
są dni, kiedy się nie znoszę okrutnie.
za fałszywośc? fałszywośc mi odpowiada, sama w sobie. gorzej gdy fałsz, każdy inny, staje sie prawdą. i nie ma kłamstwa. bo codziennośc staje się normalna,prawda? w końcu to jest normalne co się powtarza i w co wrastamy.
pretensje wszystkich o wszystko i do wszystkich.
ziemia się buntuje. pięścmi wali w drzwi. cholera, tylu ludzi w piach poszło. i tylu jeszcze piach w oczach siedzi. niech się buntuje. to jej. to wszystko jest jej.
drażniący dzień, nie ma gdzie się schowac.
nie ma nawet gdzie byc samemu.
sobota to zło.
pustka. cos czego źrodła nie udało mi się jeszcze zidentyfikowac drażni od rana. gdzie się schowac, gdzie się schowac..
jutro wypluje to z siebie. wypruje flaki temu co leży na sercu. zbyt wiele zaległości mam, zbyt wiele mnie dręczy..
/upadek jest już blisko, tak niewiele już brakuje,
zabijamy to co zyje, bo niewiele to kosztuje../b
eutanazja. to jest masakryczny problem. syfiate rozdarcie wewnętrzne, które większośc z nas odczuwa gdy padnie to hasło. bo na którym tu chodniku, po lewej czy prawej stronie stanąc, kiedy każde z wyjśc nie mozna nazwac 'dobrym'. a z drugiej strony.. ja jestem za. całkowicie za. bo jeśli mówiąc o eutanazji nie bierzemy pod uwagę paranoicznych przypadków takich jak np. afera z łowcami skór, co było jakąś nieludzką mentalnością powodowane [albo juz coraz bardziej ludzką właśnie..] to jestem całkowicie za. ile przecierpic może człowiek, który ma prawo prosic o śmierc, a nie może jej dostac, i ba, nie chce śmierci , bo dziewczyna go rzuciła czy równie conajmniej dziwne argumenty na odebranie sobie życia, ale pragnie i woła o śmierc, bo cóż mu pozostało... naście lat fiz. i psychicznego, a nie wiadomo już który gorszy, bólu, wegetacji, skazania na łaskę innych. tyle, gdy pozostanie przy trzeźwym umyśle, gdy w pełni zdolny intelektualnie i myślowo.. tylko pytanie czy to szczęście w nieszczęściu, czy lepiej byłoby właśnie byc nieświadomym tego wszystkiego całkowicie.
jak to do cholery jest, że nasze polskie prawo jest takie syfiate, jak?? dlaczego tak wielu brak zdolności do empatii, przecież to naprawdę niewiele chociaż spróbowac zrozumiec człowieka w takim położeniu, już nie mówię o zrozumieniu całkowitym, bo tego w stanie nie jest zrobic nikt kto nie jest w tym samym punkcie, wiadomo. to jest paranoja. to jest masakra. to nasze prawo jest niepełnosprawne i unijnie upośledzone. syf na syfie.
http://jasnet.pl/ciekawe/sprawy.php?id_pokaz=156
to link do strony o wspaniałym czlowieku, może kogoś zainteresuje. poznałam go ponad pół roku temu i nie wyobrażam sobie zerwania z nim znajomości, bo jest nadzwyczajnie cudownym człowiekiem. ale mimo wszystko, gdyby tylko była taka możliwośc, a o którą on wciąż w cierpieniu woła, to byłabym jak najbardziej za aby wyjąc kabel respiratora z zasilania..
kwestii wiary tu nie poruszam.. nie widzę sensu.