Bez tytułu
to nie jest lęk. to nie jest też żal. i chociaż wcale nie pragnę tego, żeby ten etap w życiu trwał wieki, to i tak jakoś dziwnie się czuję. odchodzenie od ludzi, z których tylko garstkę znało się bliżej nie powinno być niczym trudnym. i nie jest, choć budzi nieokreślone uczucia. to chyba przyzwyczajenie. a może strach przed tym, że nie będę miała pojęcia co z sobą zrobić gdy przyjdzie lipiec. codzienne czekanie na ropucha w totalnej bezczynności, lenistwie i kij wie czym jeszcze, zamieni mnie w mężatke noszącą objawy starej panny. najlepsze jest to, że nie muszę się niczym zajmować. ba, no może muszę ale nie chcę, nie potrzebuję.. mogłabym tak całe dnie oglądać magde m., która dobija mnie coraz bardziej. człowiek nie wie czy zacząć puszczać pawie już, czy poczekać aż się skończy odcinek.. albo beczy i sam nie wie z czego. kochana w jakie tarapaty popaść musiałaś żeby zacząć śledzić losy jakiś łosiów z tvn.. kawa. kawa to jest to coś, co stało się rytuałem. z kawą najlepiej czuję się sama. (choć nie powinnam była tego pisać, bo na współczesnym etapie mentalności, człowiek z zewnątrz posądzi o filię, kawofilię). rządzi mną niepojęty strach, że stracę. nie jest pojęty, bo nie potrafię go opisać. ale wiem kogo dotyczy. Ciebie. boję się, że kiedyś przyjdzie dzień kiedy Cię nie będzie. nie mam na myśli tego, że odejdziesz ode mnie, ale że świat nie będzie Cię już nosił. boję się, że nie potrafię dać Ci wystarczająco wiele. tak jak nie dałam tego Fipkowi.
7 miesiąc.