umknęło mi, teczą zabłysło..
dziwnie. sen, jawa, sen, jawa. przeplatane z kawą. i tak w kolo. a przychodzą chwile kiedy naprawdę nie wiem co bylo czym. chaos totalny wzmagany silą wiatru, ktorego... brak. bo bezwietrznie coś ostatnio. 20 stopni powrocilo, 'top-trendy' z trudem wciągnęly znow spodniczki i hopla lato w pelni. a nie tak mialo być. cofnięcie się jesieni bylo nieplanowane. i nie ta temperatura i nie ten poryw wiatru.
dziś spojrzalam śmierci w oczy, a może i oczom w śmierć. heh komicznym wydaje się obraz nieumiejącej zahamować z tylu ciężarowki z szyldem 'dostawa mięsa'. komicznym byloby zostać splaszczonym przez to coś, faktycznie komiczne i smiać się aż chce. paradoks losu. ale coż za oryginalny koniec bylby. to czego nienawidzę, to z nienawiścią zabije mnie. ale jakoś przemknęlo. tylko ten pisk hamulcow wciąż w glowie huczy. i to moja wina w sumie, bo to ja 5 metrow przed z 80-tki hamowalam. a wsio dlatego że starzy Kolaboranci tak niewyraźnie śpiewali i nadstawiając ucho probowalam zrozumieć coś czego i tak nie warto bylo, a slońce na tyle w oczy żarzylo, że nie widzialam światel hamulcow autka z przodu.. kraksa by byla, a tak tylko mnie obrocilo i nogi jak z gumy jak z waty jak gorącem bijące źrodla.i teraz inna rzecz: to bylo cudne przezycie. te pare chwil, tych pare sekund dodalo mi tego, czego brakowalo mi od dawna. choć tych luk jeszcze wiele, jeszcze tyle..