choć wszystkie karty na stole, ja nie rozumiem...
w trakcie ładowania strony tak się trzasnęłam w 'nadbrew' że szczerze mówiąc bardziej teraz myślę nad tym jak boli i jaki siny skutek niesie ze sobą ten epizod, niż nad tym co piszę:/ więc nawet jeśli to nie jest dobry argument na niepisanie, to i tak na razie sobie pomilczę (idę po lód..)
[ czy to nie wygląda tak jakby organizm bojąc się moich szczerych dzisiejszych zamierzeń piśmienniczych z premedytacją podjął się tego masochistycznego aktu ucieczki?]
bo ja właśnie po trochu chyba taka jestem. i nie ma się z czego cieszyć. z jednej strony pisać, pisać , pisać i wyciskać z siebie wszystko co zalega a co męczy strasznie. a z drugiej? ucieczka przed samą sobą. bo mi samej się nie dobrze robi jak posłucham o czym myślę. czasami człowiek ma już dość tego co ciągle powraca. już zaczynam znać to na pamięć, każdy etap wściekłości, załamania i obojetności, wciąż kółko się zamyka.. ale o tyle to jest wkurzające, że na początku człowiek jeszcze walczył, próbował coś z sobą zrobić, coś zrobić z czymkolwiek. a teraz? po tylu nieudanych próbach, po prostu nie robię już nic. tylko ta obojętność .. zaczynam wierzyć w to, że to jest wybitny czynnik torsjotwórczy (i w tym momecie przypomniało mi się o lodzie)