pozwól mi usłyszeć ciszę
nie potrafię odszukać w sobie tego o co mi chodzi. czasem człowiek gdy coś przeskrobie czuje się tak jakby miał się wytłumaczyć cyz to naprawić czy w ogóle wyrzty nie dają mu spokojnie sobie wegetować. czuję się tak cały czas odkąd wróciłam wczoraj z pcv. tak jakby coś mnie męczyło, tylko nie pamiętam o co mi cho:/ upierdliwe ustrojstwo :(
pomimo tego, że mam nadzieję, nie do końca wierzę w to, że będzie lepiej. nie ma już czego naprawiać ale można zacząć od początku zupełnie inaczej. mam cholerną tremę przed tym wszystkim, boje się że znów się potknę, że nie dam rady. że dam mu odejść:/ i najpierw sama je sobą zabije. czy to nie jest tak, że najpierw powinnam stoczyć bój z sobą? jak mogę stać obok siebie i przyjmować Kogoś, gdy jest jak jest. boje, boje, boje się.
boje się że całe to pragnienie Jego jest szukaniem na oślep ratunku, załatywaniem dziury, zajmowaniem czyjegoś miejsca, podsiadywaniem w fotelu z inicjałami F. i choć nie pragnę niczego bardziej jak prosić o jeszcze jedną szansę, to czuje się jak zdrajca w stosunku do F. to On miał być naszym życiem za 15dni.